środa, 22 lutego 2012

MOJA ZBRODNIA W AFEKCIE

Może to co teraz napisze będzie głupie. Może nawet ktoś się obrazi, ale ponieważ nie jestem pewna co robić po prostu powiem / napisze co czuje. Nie mam zamiaru nikogo obrażać, wszelkie konsekwencje nie są moją inicjatywą i nie zgadzam się na dźwiganie ich ewentualnego ciężaru. Czemu wszyscy poszaleli? E miesza trzy rodzaje antybiotyków po jakich ledwo kontaktuje, w międzyczasie rozmawia na przemian z J i M tym samym raz namawiając ich do godzenia się a po chwili do definitywnego końca, gdzieś w tyle pada imię na literę A, wielokrotnie, we wszystkich rosyjskich odmianach i czasach, ja siedzę obok, słucham ale mnie tam nie ma. Jestem jak postać z piątego planu. Nikt nie zauważy jeśli zniknę. L najpierw namawia mnie do parapsychologii aby później obarczyć mnie jej konsekwencjami. Jako gratis mamy swoistą "pewność" iż prawdopodobnie z braku zajęcia (!) prowadzę sabotaż. Domniemanie niewinności to ściema. Straciłam 7 lat na naukę o totalnej fikcji. Refleksja A jeszcze go nie natchnęła. Uroczo. M uważa, że musi mieć chłopaka. Choć nawet nie wiem co ma oznaczać "musi". Nieustanny casting trwa. Poszukiwany przystojny wysoki, szczupły brunet o ciemnych oczach. Najlepiej dziennikarz. A jeśli miałoby być idealnie to niech to będzie O. Przecież wiemy, że zasranej pierwszej miłości się nie zapomina i trzeba o nią walczyć. Bo potem przychodzi druga, równie posrana co pierwsza i widzimy coraz wyraźniej ile ten syf lansowany w tv, kinie, teatrze, książkach jest rzeczywiście warty a to dla nas zbyt trudne do ogarnięcia więc trzymajmy się tego syfu w jaki już wpadliśmy w nadziei, że dobre kłamstwo, kompleksowy zanik pamięci i czujność po wsze czasy nad popędem seksualnym naszego ideału tak zakamuflują rzeczywistość, że owa nigdy, nawet w piętnastym wcieleniu nie da rady do nas dotrzeć. Brawo. Jeśli natomiast rzeczywistość do nas dotarła jednak nie stawiajmy jej się w sposób racjonalny. J dajmy na to na dowód jej nieakceptacji postanowiła wypowiedzieć wojnę swojemu układowi trawiennemu. Jest to przecież sposób jaki zawsze rozwiązuje wszystkie problemy a przy okazji zaoszczędzimy na jedzeniu i będzie nam jebało z pyska jak ze śmietnika ale cóż zrobić jeśli naoglądało się nastolatek na wybiegach, ma się iq poniżej 70 i żadnego pomysłu na siebie. Trudno. Każdy buduje swoje szczęśliwe życie na bazie swoich możliwości. Jedni lubią udawać, że przystojny skurwysyn wcale nie jest łatwym skurwysynem, drudzy obarczają irracjonalną winą i pretensjami innych a trzeci zamiast zająć się swoją przyszłością wierzą, że to przyszłość zajmie się nimi jeśli schudną. Świetnie. Na deser moja ulubienica. R. Cudna dziewczyna. Już trzeci raz zaprasza mnie na tą samą imprezę i trzydziesty raz zaznacza abym czasem nie okazała się na tyle tępa aby przyjść sama. Przecież wcale nie chodzi o mnie. To jest główna myśl przewodnia tego wszystkiego. Jestem takim jebanym dodatkiem do was wszystkich. Zawsze do czegoś potrzebna w sumie. Byłoby pusto bez tego piątego planu. Samodzielnego i samowystarczalnego piątego planu. Nie trzeba się nim przejmować, owe tło zawsze rozwiązuje swoje problemy samo. Nie goni za patologicznym uzależnieniem od księcia z bajki, nie twierdzi że byłoby lepiej gdyby osoba X nie umarła a osoba Y nie istniała i konsekwentnie choć nie bez przeszkód dąży z punktu A do punktu B i dalej bo kilka lat temu podjęło decyzje, której być może wcale nie było na 100% pewne ale coś postanowiło i stara się teraz nad tym pracować zamiast czekać aż świat zdecyduje za nie lub zdarzy się cud. Jedyna osoba jaka zdaje się być przy zdrowych zmysłach to A. Zajęta pracą A. I chyba tu jest zasadniczo cała tajemnica. Bo choć to na pewno nie jest praca jej marzeń to się nią zajęła zamiast jęczeć, że to nie to przecież miała robić. A korzysta z tego co ma i całkiem dobrze na tym wychodzi, a z pewnością lepiej niż ja. Ona całkowicie olała wszelkie minusy, obecnie to chyba nawet o nich już nie pamięta bo zajęta jest korzystaniem z życia jakie ułożyła sobie samodzielnie i po swojemu olewając nawet swoich rodziców. I dobrze, że chociaż ona bo gdyby A dołączyła do tego chóru nie mam księcia z bajki, moja rodzina mnie nienawidzi, nie mam pracy i jestem gruba to nie wiem czy dałabym rade trzymać się pionu. Co właściwie można osiągnąć tak skupiając się na tym nie mam faceta, walczę z rodziną, nie mam pracy? No chyba, że to naprawdę działa a ja zwyczajnie się nie znam. Durna, rozpuszczona kretynka która nic nie rozumie. I wiem, że pewnie ktoś pomyśli, że to wszystko dlatego, że chce bądź uważam, że powinnam być w centrum wszechświata. Nie chce ani tak nie uważam. Jedyne co czuje tak naprawdę gdzieś w podświadomości, to że każdy bardzo łatwo wylewa swoje frustracje na mnie ale jednocześnie znikam gdzieś gdy świat zaczyna nabierać kolorów. Potem okazuje się, że nie ma dla mnie miejsca w tym nowym lepszym świecie. I boli mnie chyba najbardziej fakt, że to wszystko moja wina. Pozwalam na to. Słucham tego. Gadam o tym. Pisze o tym (o zgrozo nieśmiertelna!). Przejmuje się. Angażuje. Doradzam. Tłumacze. Wybaczam. Pełen kurwa serwis. W zamian nie biorę nic. Ani niczego nie chce. Niczego czego wy sami nie chcecie mi dać. I nie pamiętam żebym coś dostała. Poza E, który być może oberwał trochę rykoszetem. Ostatnią rzeczą jakiej teraz chce to kogoś krzywdzić. A już najmniej E, któremu chyba zazdroszczę charakteru. Jest jak skała. Wszystko zniesie a potem robi kakao, włącza coś tak głupiego jak wimbledon czy klątwa skorpiona, obejmuje, całuje i śmiesznie rusza brwiami żartując. Przeszkody niszczy nawet jeśli ma zawalić rok albo zjeść kilka rodzajów antybiotyków na raz. I jeśli spytasz go dlaczego? Powie, że lubi wyzwania bo ciekawiej jest gdy się nie wie co się zdarzy. I być może oto recepta? Być może nie powinniśmy się tak bać. Być może to wszystko iluzje problemów aby było ciekawiej? Albo E ma poważnie zrytą psyche... ;) ;D