wtorek, 25 października 2011

SAMOTNA WYPRAWA

Byłam wczoraj w kinie. Sama. Teoretycznie miała to być samotna wyprawa. W praktyce raczej taka nie była. E. jest w pracy do czwartku. Ja musze zajmować się zatem sobą sama. W praktyce objawia się to przez następujące fakty: nikt nie przynosi mi kawy do łóżka, nikt nie płaci za moje jedzenie z restauracji na wynos, nikt nie kradnie mi jednorazowych maszynek do golenia, nikt nie rzuca we mnie popcornem kiedy udaje obrażoną, nikt nie podejmuje się odpowiedzi na trudne pytania jakie zadaje (np. gdzie jest moja szczotka do włosów!) etc Powinnam pracować dzisiaj. Powinnam ale nie mam weny więc nie mogę. Wczoraj poznałam dwóch kolesi w kinie. Obaj z polibudy. Tak przynajmniej twierdzi choć wyczułam w rozmowie, że mam większą wiedze o bazach mysql niż ten rzekomy student informy z polibudy. Wyglądali dość inteligentnie ale nie wykluczam, że to ściema zasadniczo była. Nieważne. Zasadniczo walić ich bo widziałam prawdopodobnie jeden z najlepszych filmów w swoim życiu. Oryginalny. Inaczej zrobiony. Trochę zalatywało Tarantino ale w trailerze mówili, że tak właśnie będzie. Muzyka była niesamowita chociaż sprowadziła się w sumie do 3 piosenek. Ryan Gosling jest hot jeśli założyć mu papierową torbę na głowę a Carey przypomina mi Michelle Williams z Jeziora Marzeń tylko z 10-15 kg lżejszą. Nieważne. Film był cudowny. Wręcz arcydzieło! Warto było przejechać cały Poznań aby go zobaczyć. Ci kolesie z Kinepolis przypomnieli mi, że są inni faceci oprócz E. Tak się w nim durze, że zupełnie ten fakt został wypchnięty z mojej świadomości. Przypomniało mi się. Nawet się z nimi pośmiałam przez chwile. Potem przypomniałam sobie o E. i kiedy zestawiłam go z nimi wypadli niemal jak plebs. Zwiałam im zatem w sumie bez słowa. Mam nadzieje, że nie są na tyle naiwni aby szukać mnie na facebooku. Bo i tak ich nie dodam do znajomych. Kupiłam zatem dwa kubki ze Starbucksu. Ponieważ E. planował kupić biały kubek Starbucksu a ja znalazłam na ulicy (!!!) 50 zł. Jeden kubek kosztował 25 zł. Idealnie. Przeznaczenie.



Polecam bardzo Drive. Nawet jeśli musicie przepchać się dosłownie na drugi koniec miasta jak ja. Zobaczenie Drive w kinie jest tego warte. Tak bardzo, że prawdopodobnie zrobię to jeszcze raz lada dzień.



Kiedy przyszłam do E. było jakoś po 23 a on wyjmował odłamki szkła z ramienia faceta który miał biceps jak co najmniej obwód moich bioder! Był też zjarany solarium na pomarańczowo i miał obcisłe jeansy (choć przy jego gabarytach chyba trudno o nieobcisłe!). Nic dziwnego, że ktoś mu przywalił szybą w plecy. Tęsknie za E. kiedy on bierze te maratony chociaż fajna jest perspektywa kilku dni wolności później. Tylko kupiłam Woody Allena i nie chce oglądać sama choć mnie on bardzo kusi. Nie. Nie. Nie. Nie ma Woody Allena póki E. nie skończy pracy. Do tego czasu oglądam Mulan! Obie części. Na zmianę.

Cudowna piosenka z Drive.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz